Wyjazd inny niż wszystkie

Wyjazd inny niż wszystkie

Szef wydelegował mnie na CeBit – największe targi technologiczne na świecie, które od 20 lat odbywają się w Hanowerze. Moja pierwsza myśl –Ja? CeBit? Nie! Ale sekundę później stwierdziłam – w sumie dlaczego nie. Zgodziłam się. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będę obsługiwała maszynę, w której robimy prezentacje 360. Stres był, ale tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął. Już pierwszego dnia, kiedy wszystko poszło ok. Nie sądziłam, że wyjazd służbowy może okazać się ciekawą przygodą pełną nowych doświadczeń. Ale od początku.

Jolanta na bilecie

Firma, która rezerwowała mój lot niechcący wstawiła moje drugie imię. Nigdy nie leciałam jako Jolka, ale udało się bez żadnych problemów.

Cholerny nr 23

Wylądowałam w Hanowerze. No to start. Ja i mapa. Mimo, że „Gapię Na Mapę”, to nie jest dobra w te klocki. Lubimy z Maćkiem się gubić. Ale zdecydowanie Maciek z mapą radzi sobie lepiej. Tak więc dotarcie do właściwej ulicy było już moim małym sukcesem. Numer, którego szukałam to 23. Ulica skończyła się na 17. I co dalej. Późno. Ciemno. W końcu jakaś babka na horyzoncie. Mimo, że mieszkała pod 10 na tej ulicy, nie wiedziała, gdzie jest 23. Pokrążyłam jeszcze chwilę i nagle zorientowałam się, że numer 17 był na klatce, a nie na bloku. Co się okazało? Niemcy numerują klatki, a nie bloki. Mogliby tylko machnąć farbą na bloku 17-23. Skróciłoby to mój i pewnie innych przyjezdnych czas poszukiwań.

Niemiecka precyzja

Łazienka na CeBit. Pierwszy raz w życiu to męska była zatłoczona, a damska wolna jak nigdy. Ale nie ma co się dziwić. Mężczyzn na Cebicie jest pewnie dwa, a może i trzy razy więcej. W łazience zaskoczyła mnie jeszcze jedna rzecz – ręcznik, który wyjeżdżał tylko dwa razy. Czyli nikt nie zużył go za mało ani za dużo. Każdy miał go tyle samo. Takie rzeczy tylko w Niemczech.

Pasjonat

Na targi CeBit przyjeżdżają ludzie z całego świata. Branża, którą widać najbardziej to oczywiście IT, ale również Managerowie Marketingu czy Sprzedaży. My mieliśmy okazję poznać również człowieka zakręconego na punkcie długopisów. Zbiera je od 30 lat, a jego kolekcja liczy około 40 000 szt. To jest pasja.

Starówka

Starówka Hanoweru jest bardzo ładna. Totalnie w moim stylu. Kamienice, małe uliczki, stare budynki. Spacer nie jest zabójczy, bo w 20-30 min da się wszystkie najważniejsze miejsca okrążyć. Ale samo krążenie jest przyjemne. Warto tu pobyć, poszwędać się po prostu. Skoczyć na niemieckie piwo.

Przekłamany wurst

Do piwa w prawdziwym niemieckim pubie nie zamówiłabym niczego innego niż kiełbaski. Jadłam bardzo dobrego wursta w Berlinie, więc na podobny liczyłam. Tym razem jednak się przeliczyłam, bo dostałam odgrzaną parówkę z zimnymi ziemniakami w sosie z vinegre, czytaj Wurst mit Kartoffeln Salat. Nie nabierzcie się na to tutaj. Na szczęście piwo było smaczne.

Marchewka inaczej

Jak próbować, to próbować. Któregoś dnia strasznie zachciało mi się soku z marchwi. Nie było soku z samej z marchwi, więc spróbowałam tego, który na mnie patrzył. Marchew z miodem. Brzmiało i smakowało dziwnie, ale do wypicia. Lubię marchew. Lubię miód. Ale ten mix jednak na mnie nie działa. Mimo wszystko napis bio na butelce bardzo zmotywował mnie do wypicia całości.

Odwołany lot

Na finale dowiedziałam się, że mam odwołany lot powrotny. Na infolinii Lufthansy dowiedziałam się, że mogę lecieć dzień później. Zależało mi na powrocie tego samego dnia, więc zorganizowałam sobie powrót pociągiem. Najpierw cichutkim DB (Deutsche Bahnem), potem mniej cichutkim IC (Intercity). Mój powrót przebiegał tak: Hanower-Berlin-Poznań-Wwa-Bstok. W pociągu z Berlina spotkałam ekipę z Cebita, z resztą Białostoczanie. Dzięki nim wróciłam o godzinę wcześniej, bo ostatni odcinek pokonałam na ich firmowym bilecie. W samolocie pewnie by mnie tyle nie spotkało. Czasem jakiś niefart odwraca się w super przygodę.

Bardzo bałam się tego wyjazdu. Czy sobie poradzę z maszyną, czy dam radę językowo itp. Jak zwykle okazało się, że po wyjściu ze strefy komfortu dzieją się same pozytywne rzeczy. Polecam.