Szwajcaria gdzieś krążyła w naszych planach wyjazdowych od dawna, ale zazwyczaj na rozmowach się kończyło, bo jak każdy dobrze wie, to bardzo drogi kraj. Okazuje się, że wyjazd do Szwajcarii nie musi oznaczać bankructwa. Jest kilka patentów, dzięki którym nie wydacie tam fortuny.
Loty
Po pierwsze tanie loty, a te prawie przez okrągły rok są do Bazylei – miasta znajdującego się na styku 3 państw – Niemiec, Francji i Szwajcarii. Przy dobrych wiatrach jesteście w stanie polecieć tam z Polski, nawet latem, za jakieś 160 zł. Potem są dwie opcje – podróżujecie dalej w głąb Szwajcarii drogimi pociągami albo wypożyczacie auto.
Podróż autem
Jeśli zdecydujecie się na auto, warto zmontować ekipę do wspólnej podróży. Dzięki temu podzielicie koszt wynajmu i paliwa. My wypożyczaliśmy i oddawaliśmy auto na lotnisku w Bazylei.
Noclegi
Maciek wpadł na świetny pomysł zgoogle’owania najtańszego noclegu niedaleko Zermatt i udało mu się dzięki temu znaleźć super chatkę w rozsądnej cenie. Nocowaliśmy dokładnie w malutkiej miejscowości Herbriggen, z pięknym widokiem na Alpy.
Jedzenie
Tu patent pt. jeden bagaż na całą najlepiej 5-osobową ekipę sprawdza się idealnie, zwłaszcza jeśli lecicie na kilka dni i macie w cenie tylko maluteńki bagaż podręczny. Do bagażu, tego rejestrowanego pakujecie wszystko, co lubicie i da się to sprytnie przewieźć jak owsianki, orzechy, czekolady czy liofilizaty, które załatwią temat obiadu. Na obiadowe tematy jest jeszcze jeden sposób. Wystarczy zrezygnować z knajp, a wybrać się do sklepu i pożyć trochę po studencku na makaronie z sosem pomidorowym lub innym sosem-gotowcem (da się znaleźć te z dobrym składem również:)).
Co zobaczyć w tym regionie?
My skupiliśmy się na okolicy Zermatt i Interlaken Ale zanim, to prosto z lotniska pojechaliśmy do stolicy, do Berna. I bardzo się cieszymy, że zahaczyliśmy o to miasto, bo jest naprawdę przyjemne. Z Berna kierowaliśmy się już na Herbriggen (miejsce naszych noclegów) i stamtąd wyruszaliśmy przez dwa dni na day tripy, żeby chociaż trochę połazić po górach. Co prawda trekkingiem nie można tego nazwać, bo trekowaliśmy z wózkiem, ale jedną trasę zaliczyliśmy. A przede wszystkim napatrzyliśmy się na Matterhorn, czyli ikonę Alp szwajcarskich.
Jak już znacie powyższe patenty, to śmiało możecie się pakować do Szwajcarii, a zamiast grubego portfela, zabierzcie paczkę znajomych.