Siódma historia – patriotyzm 10/10

Siódma historia – patriotyzm 10/10

Wyjechaliśmy z Page i ruszyliśmy w kierunku Wielkiego Kanionu. Maciek znalazł gdzieś w sieci, że po drodze jest wioska, w której można podziwiać ślady dinozaurów. Z lekkim niedowierzaniem skręciliśmy za dosłownie rysunkowym znakiem „Dinosaurs’ tracks”. Na parkingu przywitała nas Indianka Navajo (reprezentująca najliczniejsze plemnię indiańskie w USA) o imieniu Janette. Zaproponowała, że nas oprowadzi i opowie o śladach naszych „przodków”.

Janette ma około pięćdziesiątki. To matka ośmiorga dzieci, która dzień w dzień dogląda swej ziemi i pielęgnuje pozostałości po dinozaurach. Na tym terenie można znaleźć ślady, skamieniałości, jaja i inne znaki mówiące o tym, że kilka tysięcy lat temu żyły tam te wielkie stworzenia. Praca Janette nie należy do łatwych. O ziemię trzeba dbać przez całą dobę, bo okazuje się, że zdarzały się kradzieże skamieniałości. Dlatego każdy ma swój dyżur. Poza tym, teren, na którym pracuje nie jest mały, to kilka, ładnych hektarów ziemi. Zdarza się też tak, że Janette, przemierzając swój teren, potyka się o coś, co potem okazuje się nowo odkrytą skamieniałością. Oprócz doglądania obszaru, Janette musi też go sprzątać. Niestety nie wszyscy rozumieją, że to obszar chroniony i można tam znaleźć szkło czy inne śmieci. Co dziwne, po skamieniałościach można chodzić. A nie powinno tak być. Wiadomo, że ślady ludzkie je niszczą. Z drugiej strony, może nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby nie można było zbliżać się do nich tak bardzo. Celowy to zabieg czy nie, Indianie Navajo nie chcą, żeby ktoś, czytaj władze USA, się tym zajęły. Nie chcą ich pomocy, ich pieniędzy. Nie chcą zrobić ze swojej wioski komercyjnej maskotki. A skoro nawet National Geographic potwierdza autentyczność śladów, to znaczy, że mogłyby być z tego niezłe pieniądze.

Janette, oprócz codziennych obowiązków, dodatkowo wykonuje biżuterię. Robi różne cuda ze srebra i kamieni. Najlepiej wychodzą jej kolczyki w kształcie dream catcher’ów (czyli łapaczy snów, które mają przynosić szczęście). Jej mąż natomiast składa tomahawki. Po co to wszystko? Żeby utrzymać siebie, rodzinę i ziemię. A przecież mogliby to wszystko oddać w ręce władz federalnych i mieć święty spokój – przenieść się do większego miasta i żyć jak inni, żyć lepiej. Ale Janette mówi, że tu jest jej dobrze. Tu czuje niezależność i w pełni decyduje o swoim czasie. Ani przez chwilę nie czuliśmy u niej zawahania w głosie. O wszystkim opowiadała bardzo stanowczo. W pełni utożsamiała się z miejscem w którym żyje. Jej dwie najstarsze córki żyją w innym stanie. Prowadzą normalne życie, takie jak moje czy twoje. Pewnie nieraz mówiły mamie, jak im się wiedzie, jak wygląda życie w mieście. Może i nieraz chciały ja wyrwać z tego wielkiego placu ze śladami dinozaurów. Ale mama się nie dała przekonać.

Janette czuje, że jej miejscem na ziemi, jest jej indiańska osada. Zdaje się, że nawet gdyby ktoś jej zaoferował darmowe mieszkanie i godne życie w jakimś amerykańskim mieście, ona wybrałaby swoją wioskę, swój mały, klimatyczny domek i życie z dala od tego, co w dzisiejszych czasach jest na topie.

Dlaczego?

Bo jej serce należy do tego miejsca.