Pomidor zamiast zabawki

Pomidor zamiast zabawki

Co mu kupić? Przecież on już wszystko ma! To pytanie zadaje sobie niejedna matka, ojciec, ciocia czy wujek, kiedy stoją w sklepie z zabawkami i zastanawiają się, co kupić swoim pociechom, chrześniakom, siostrzeńcom, bratankom. Jak to się stało, że dzieci mają dziś wszystko? Półki z zabawkami w sklepach aż się uginają od towaru. Potem wracamy do domu, dzieciaki przez 3 dni są zafascynowane nowym nabytkiem, a najczęściej już czwartego dnia nawet nie patrzą w jego kierunku. I tak wygląda żywot każdej zabawki prawie każdego dziecka.

A jak wygląda cykl życia zabawki u Miro – nie wygląda wcale, bo Miro nie bawi się zabawkami. I to nie dlatego, że nie może ich mieć, ale dlatego, że jego rodzice tak zdecydowali. Miro i jego rodziców poznaliśmy na Sardynii (przez Couchsurfing). To włoska para, która z Florencji przeprowadziła się jakiś czas temu na wyspę. Ich kilkumiesięczny syn bawił się pomidorami, cytrynami itp. Tak! I nie były to plastikowe owoce i warzywa z zestawu – kuchnia dla malucha. Były to najprawdziwsze pomidory z warzywniaka. Jak tylko młody zaczynał grymasić przy stole, mama dawała mu pomidora i małego nie było – bawił się nim, tarmosił, po prostu miał frajdę.

To było niesamowite, widzieć takiego malucha, który bawi się warzywami i owocami. Wierzę też, że jak będzie starszy, będzie się dzięki nim uczył kształtów i kolorów. A co za tym idzie, trzymając pomidora, taki młody, ciekawy świata człowiek zada z pewnością więcej pytań, takich jak – w jakim jest kolorze, a dlaczego w czerwonym, jaki ma kształt, a dlaczego okrągły, gdzie rośnie, czy jest zdrowy itd. Niż trzymając np. figurkę z jakiejś bajki, która nie wzbudzi w nim aż takiej ciekawości.

Zaznaczam, że to nie jest apel czy sugestia do wszystkich matek. Nie kupujcie swoim dzieciom „zabawek” z warzywniaka – nie! Obdarowujcie swoje pociechy z głową. Bo jest różnica między kreatywnym klockiem czy układanką a lalką, której głowa przypomina czaszkę czy inne dziwactwa.

Tak czy inaczej, włoski sposób na wychowanie malucha przypadł mi bardzo do gustu. Ale wiecie co? Ta ich pozytywna inność objawiała się też w innych sprawach. Bezinteresownie przyjechali po nas na lotnisko, zrobili nam przepyszną włoską pizzę, poczęstowali na śniadanie domowymi wyrobami – własnoręcznie upieczonym chlebem i dżemem. A przy tym wszystkim byli skromni, niczego nie oczekiwali w zamian, byli szczęśliwi i uśmiechnięci.

Miro ma świetnych rodziców.

Tacy ludzie po prostu zostają w pamięci.