Uwaga złodziej!

Uwaga złodziej!

Znacie, to uczucie, kiedy sięgacie do torebki, kieszeni i nie macie portfela, komórki itp.? Wtedy najczęściej robi nam się gorąco i wpadamy w panikę. Co, jak, w której sekundzie? I dlaczego mnie? Ja niestety miałam okazję zasmakować takich wrażeń.

Ibiza. Pub Bora Bora – praktycznie na plaży. Muzyka, drinki, rzesze gorących roznegliżowanych ciał i my. Jakoś tak niepasujący do tej całej otoczki. Ale przylecieliśmy tutaj, żeby zobaczyć, jak to jest zamienić się na chwilę w imprezowicza i poczuć ten klimat – wszechobecnego party, więc udaliśmy się do Bora Bora, które miało być tylko tak zwanym „beforem” przed docelową imprezą. Ale wyszło inaczej. Docelowej imprezy nie doczekaliśmy, bo w Bora Bora nas okradli. W jednej sekundzie, moja mała torebka zniknęła ze stolika, przy którym stałam tylko ja i Maciek. W chwili, kiedy zorientowałam się, że jej nie ma – oczywiście panika! Minęło kilka sekund. Pierwsza myśl – lecimy do wyjścia, może ktoś właśnie z nią wybiega.  Niestety nikt podejrzany nie rzucił nam się w oczy. Zapytaliśmy ochronę, czy nikt nie wybiegał przed chwilą. Niestety nie. Zawróciliśmy do środka i polecieliśmy do kelnerów, barmanów, a przy tym mieliśmy oczy dookoła głowy, na wypadek, gdyby coś podejrzanego rzuciło nam się w oczy. Maciek nawet biegał wzdłuż plaży i nic. Liczyliśmy na to, że ktoś zgarnie kasę, a resztę wyrzuci. Kiedy Maciek ogarniał teren dookoła, ja dopytywałam w środku obsługę, czy coś widzieli. Nie mówiłam wtedy jeszcze po hiszpańsku, więc rozmowy nie należały do najprostszych, bo po angielsku nie rozmawiali (albo nie chcieli). W pewnym momencie mieliśmy nawet wrażenie, że obsługa maczała w tym palce. Po godzinie poszukiwań, doszło do nas, że właśnie straciliśmy 250 eur, a ja dodatkowo wszystkie dokumenty i telefon. Żeby niespodzianek było mało, Maćka telefon właśnie padł. Pobiegliśmy do najbliższego hotelu i poprosiliśmy o ładowarkę. Podłączyliśmy, zadzwoniliśmy do Polski, zablokowaliśmy moje dokumenty – dowód osobisty, karty. Wtedy sytuacja wydawała się już bardziej opanowana. Pojechaliśmy na policję. Tam bezsensownie 4h spędzone z hiszpańskojęzycznym policjantem, który kazał nam wypełnić 4 identyczne kilkustronicowe formularze (nie mieli ksera). Po wszystkim, czyli około 4 nad ranem, odwiózł nas na nasz camping. Tak wyglądała impreza w naszym wydaniu.

Nie poddaliśmy się jednak i następnego dnia pojechaliśmy do Bora Bora, licząc, że jakimś cudem mój portfel się znajdzie. Oczywiście się przeliczyliśmy, bo wśród kilkudziesięciu portfeli, które nam ochroniarz pokazał, niestety mojego tam nie było.

Po obfitych we wrażenia, dwóch dniach na Ibizie (jednego nas okradli, innego się zgubiliśmy), mieliśmy lot do Sewilli. Tutaj ponownie liczyliśmy na cud, bo moim jedynym dokumentem była wydrukowana z maila kopia dowodu osobistego (pamiętajcie, żeby mieć taką zawsze na poczcie lub w plecaku). Na lotnisku, na stoisku linii, którymi mieliśmy wylecieć, pani powiedziała nam, że nie jest to możliwe. Że bez jakiegokolwiek dokumentu tożsamości, to możemy dostać się tylko bezpośrednio do Polski. Zagadką było wtedy – jak to zrobić, skoro z Ibizy nie ma bezpośrednich lotów do Polski. Inna sprawa, Sewilla to przecież też Hiszpania, więc skąd w ogóle ten problem. Kombinowaliśmy jak konie pod górę, aż w końcu trafiliśmy na wyrozumiałą panią z check-in’u, która oznajmiła, że spokojnie dostaniemy się na Półwysep Iberyjski , a skoro dalej podróżujemy do Portugalii, to bylebyśmy w Lizbonie wyrobili paszport tymczasowy.

I tak też zrobiliśmy. Wszystko się udało. Paszport się zrobił, a my, mimo okoliczności niesprzyjających, zwiedziliśmy Portugalię i nie musieliśmy wcześniej wracać do domu.

Wnioski są dwa

Pierwszy – Zanim stwierdzicie, że Wasz camping jest za mało bezpieczny, żeby w namiocie zostawić dokumenty i kasę, zastanówcie się dwa razy, jak zabrać dokumenty ze sobą. Polecam nerkę na biodra. Od Ibizy się ze swoją na wyjazdach nie rozstaję. Zawsze mam ją pod kontrolą i przede wszystkim na pasie. Człowiek najlepiej uczy się na własnych błędach. To była mocna, ale przydatna lekcja.

Drugi – Jeśli nie jesteście fanami muzyki techno i bez imprez potraficie żyć, wybierzcie np. Majorkę. Jest spokojniejsza i ładniejsza.