Nowy Nikon

Nowy Nikon

Pierwsze dni w Ameryce Południowej minęły nam szybko i bez żadnych problemów. Może jedynie zmaganie się z chorobą wysokościową w Peru nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie, ale poza tym cała reszta była ok. Kiedy przekroczyliśmy granicę Peru/Chile, wiedzieliśmy, że musimy przestawić się na wyższe ceny, ale też na mniejszy „syf”.

I tak też się stało. Ceny wzrosły, a „syfek” prawie zniknął. Ludzie też okazali się jakby trochę milsi. Doświadczyliśmy tego już na dworcu w Arice, kiedy prawie spóźniliśmy się na autobus. Kierowca podszedł do nas i zapytał, dlaczego nie wsiadamy, zaraz odjazd. Na co my, wielkie oczy ze zdziwienia. Okazało się, że na naszych zegarkach był jeszcze czas peruwiański (godzinę wcześniej). Uff, dzięki miłej obsłudze, zdążyliśmy. Kolejne 10 h (po 6 h przejażdżki w nocy) spędziliśmy ponownie w autobusie. Przez to nasze prawie spóźnienie, nie zdążyliśmy kupić niczego na drogę. Dlatego jeszcze przed wejściem do autobusu, zapytałam kierowcę, kiedy będzie najbliższy przystanek. Odparł, że za około 2 godziny. Okazało się, że usłyszał to jeden z pasażerów, który po chwili zaoferował mi swoją kanapkę. Miły gest z jego strony.

Uprzejmy kierowca, miły pasażer. Nic nie wskazywało na to, że scenariusz tego dnia zmieni się o 180 stopni.

Calama i nasz ostatni autobus

Wysiedliśmy w Calamie. Ucieszyliśmy się, kiedy okazało się, że jeszcze tego samego dnia, możemy przedostać się do San Pedro de Atacama, tj. być bliżej pustyni. Dostaliśmy się na dworzec, z którego był ostatni odjazd tego dnia, czyli o 19:45. Po drodze kupiliśmy coś do przekąszenia, napoje i zadowoleni czekaliśmy na ostatni transfer. Po 18 h podróży, dwie godziny na odcinku Calama – San Pedro de Atacama, to była już kropla w morzu. Nagle pani na dworcu zaczęła krzyczeć: San Pedro de Atacama. Podążyliśmy więc za nią, ulokować plecaki w bagażniku. Resztę, czyli lustrzankę i laptopa wzięliśmy (jak zawsze) na pokład. Na schodkach do autobusu, pewien człowiek, zdawałby się pracownik przewoźnika, sprawdził nam bilety, zaprowadził na nasze miejsca i poprosił o położenie plecaka (z laptopem) i aparatu w schowku nad nami. Kiedy ulokowaliśmy rzeczy na górze, upadły mu monety pod nasze siedzenia. Chcieliśmy mu pomóc. Więc się schyliliśmy. Kiedy się podnieśliśmy, tego pana już nie było, tak jak i naszego aparatu.

Straciliśmy naszego Nikona D90. Nasze najcenniejsze narzędzie na tym wyjeździe. Trudno. Stało się. Trafiliśmy na profesjonalnego złodzieja. Na szczęście, kilka godzin wcześniej zgraliśmy wszystkie zdjęcia. Także najważniejsze mamy. I dalej będziemy mieli udany wyjazd.

W związku z tym, że w podróż dookoła świata zainwestowaliśmy wszystkie nasze oszczędności, chcemy poprosić Nikona o nowy sprzęt. Dalej chcemy robić dobre zdjęcia na naszego bloga. Stąd nasz pomysł o filmie, który możecie obejrzeć tutaj:

LINK DO FILMU

Nasz cel, to jak największa ilość „lajków”. Jeśli będziemy mieli duże poparcie, na pewno nam się uda.

Wielkie dzięki!