Kuba

Kuba

Kuba – karaibska perła, której dziedzictwo codziennie miażdży socjalistyczna estetyka.

Na Kubę polecieliśmy głównie z dwóch przyczyn – salsa i niepowtarzalność. Za 100 lat ktoś może już nie zobaczyć tego, co my mieliśmy okazję przeżyć. Tego nie da się opisać, Kubę po prostu trzeba odwiedzić, żeby wiedzieć co mamy na myśli.

Magiczna Hawana

W Hawanie spędziliśmy dwa dni, ale tak naprawdę można tam zostać nawet tydzień, żeby wejść w ten klimat, poczuć prawdziwą atmosferę Kuby. Z lotniska dostaliśmy się do hotelu autobusem, w którym spotkaliśmy Rihannę – dziewczyna bardzo przypominała wokalistkę. Właściwie one wszystkie trochę tak wyglądały. Nasz hotel mieścił się na piątym piętrze w wieżowcu, w którym co ciekawe, na żadnym innym piętrze nie było hotelu. Mało tego, w windzie spotkała nas jeszcze jedna atrakcja – pani obsługująca windę, która przywitała nas stwierdzeniem, powtarzanym dziennie pewnie setki razy: „Que piso?”, czyli – które piętro? I tak dotarliśmy na nasz pierwszy kubański nocleg. Zanim jeszcze poszliśmy spać, zrobiliśmy spacer po Promenadzie Malecon. A tam pełno ludzi, mimo późnej pory. Kubańczycy tak spędzają wieczory, siedząc na zewnątrz, rozmawiając. Zresztą nie tylko wieczory, całe dnie. Dzieci grają w klasy, a jedyną formą elektronicznej rozrywki jest telewizor. Internet jest średnio raz w tygodniu, gdzieś u kogoś, oczywiście limitowany. Ale wracając do naszego spaceru – po 15 minutach zgasły wszystkie światła. Mówiono nam, że to chwilowe. Okazało się jednak, że awaria potrwa całą noc. Nie zrezygnowaliśmy wówczas ze spaceru, a przeszliśmy centrum Hawany po ciemku. Na początku była chwila strachu, ale szybko nam przeszło. Nic nam się nie stało, nikt nas nie zaczepił, nie okradł. Było bezpiecznie.

Kolejny dzień poświęciliśmy na zwiedzenie miasta. Przejechaliśmy się również taksówką, tj. prawdziwym „american carem” – wrażenia nie do opisania! Wieczorem wybraliśmy się na zachód słońca na Malecon (polecamy), a potem na salsę. Każdy polecał nam Casa De La Musica. Dlatego też tam chcieliśmy pójść. Ale to wyjście od początku miało miano skazanego na niepowodzenie. Po pierwsze oszukał nas taksówkarz, po drugie nie weszliśmy do klubu. Niestety to nie była klimatyczna knajpka z muzyką na żywo, jakiej się spodziewaliśmy, a hala, na której zbierało się różne towarzystwo, a muzyka była elektroniczna. Stwierdziliśmy wówczas, że potańczymy salsę w innym mieście. Z Hawany pojechaliśmy do Vinales, na zachód wyspy.

Prawdziwa kubańska wioska – Vinales

W Vinales, wysiadając z autobusu spodziewajcie się, że obskoczy Was zgraja Kubanek oferujących nocleg. Otóż na Kubie sypia się w Casa Particulares – domy prywatne. My rezerwowaliśmy nasze noclegi przed wyjazdem, ale na miejscu też nie byłoby z tym problemu. Vinales to prawdziwa kubańska wioska, którą warto przespacerować – koniecznie samodzielnie! Można wynająć przewodnika, ale my sprytnie zorganizowaliśmy się z grupką Australijczyków i zrobiliśmy swoją prywatną wycieczkę. Dotarliśmy do starszego małżeństwa, które bardzo chętnie, oczywiście za drobną opłatą, pokazało nam jak się robi cygara i zaparza prawdziwą kubańską kawę. Z Vinales pojechaliśmy taksówką (złożyliśmy się z dwiema Szwajcarkami, wyszło taniej niż autobusem) do Playa Larga.

Krokodyle w Cienaga de Zapata

Playa Larga to ciekawa plaża na południu Kuby. Jej woda jest w niektórych miejscach czerwona, podczas gdy chwilę później ma piękny, błękitny kolor. A to dzięki zjawisku mieszania się wód. Obok Playa Larga znajduje się Park Krokodyli – Cienaga de Zapata. Warto tam zajrzeć, chociażby dlatego, żeby przez chwilę potrzymać małego gada na plecach. Playa Larga było też miejscem, gdzie zjedliśmy chyba najtańszą pizzę świata – 0,70 PLN. Co prawda nie była duża, ale sam sposób przyrządzenia robił już wrażenie. Mianowicie pizza była przygotowywana w starym piecu, z którego pan wyjmował ją, wrzucał na jakiś kawałek kartonu , po czym kroił ją nożem wytartym szmatą, niewiadomo jakiego pochodzenia. Ale w ogóle nas to nie zniechęcało. Dla głodnego, nic trudnego.

Kolonialne Cienfuegos

Z Playa Larga udaliśmy się do Cienfuegos. Ale czym jechaliśmy!! 62-letnim starym „american carem”. Taryfiarz był uroczy, śpiewał, tańczył za kółkiem. Ta podróż minęła nam bardzo szybko. W Cienfuegos po raz pierwszy i ostatni spotkała nas ulewa. Trwała może z pół godziny i po wszystkim. A przecież wszyscy mówili – lecicie w okresie huraganowym, nie boicie się o pogodę? Może właśnie dlatego, że się tego nie obawialiśmy, było dobrze. Cienfuegos to przyjemne miasteczko. Warto się tam na chwilę zatrzymać. Stamtąd również pojechaliśmy na Wodospad El Nicho. Jechaliśmy starą ładą – taryfą, która rzęziła jakby zaraz miała się rozpaść na części pierwsze. Ale udało się dojechać i wrócić. Uff. El Nicho – bardzo ładny kompleks wodospadów, w których można się schłodzić podczas kąpieli.

Zachwycający Trynidad

Z Cienfuegos – kierunek Trynidad. To miasto zrobiło na nas najlepsze wrażenie. Zakochaliśmy się w tym miejscu. Ten spokój, te kolory, te budynki, ci ludzie, te uliczki – to wszystko tworzyło niepowtarzalny klimat. Tam też zjedliśmy jak ludzie, zaszaleliśmy na koniec i pozwoliliśmy sobie na homara – palce lizać! A poza tym tańczyliśmy salsę pod gołym niebem. Trynidad na zawsze pozostanie nam bliski….

Kuba jest niepowtarzalna. Musisz ją zobaczyć zanim się zmieni.

Całą masę przydatnych informacji do zaplanowania wyjazdu na Kubę znajdziesz TUTAJ.