Dyskryminacja? Bo tak.

Dyskryminacja? Bo tak.

To nic przyjemnego być traktowanym gorzej niż inni. Widzimy dookoła nas sporo przykładów nierównego traktowania ludzi, np. kategoryzowania ich ze względu na zasobność portfela. Z reguły im masz mniej, tym masz gorzej. W podróży spotykamy się jednak z odwrotną sytuacją. Im masz więcej, tym masz gorzej.

Nie raz widziałem, jak przed wejściem do błyszczących polskich klubów, ochrona (przepraszam, selekcja!) odsyła do domu niektóre osoby. Powodem z reguły jest „bo tak”. Nie podyskutujesz z gościem. Prawdziwym powodem jest to, że wyglądasz na takiego co zostawi zbyt mało kasy w barze. Pewnie gdybyś wrzucił koszulkę Armaniego czy błyszczące buciki z frędzlami od DKNY, to ochroniarz (sorry, selekcjoner) położyłby się, żebyś po nim przeszedł jak po czerwonym dywanie. Nie stać cię na takie ciuchy? Niestety. Na szczęście możesz sobie wytatuować krokodyla na jednym z palców, pokazać go ochronie i powiedzieć, że to twój firmowy znak. Im masz mniej, tym masz gorzej.

Podróżowałeś kiedyś po biedniejszych krajach? Podczas naszej podróży do Meksyku, który nie jest aż tak biedny, po raz pierwszy natknęliśmy się na dziwną sytuację. Za wejście do Chichen Itza osoby spoza Meksyku musiały zapłacić ponad dwa razy więcej. Przepraszam, z jakiej paki?

Było to dla nas bardzo dziwne. Nigdzie w Europie, USA, Kanadzie i jeszcze dobrych kilku krajach nie widzieliśmy nic podobnego. Zawsze była jedna cena. Nieważne skąd jesteś, jaki masz kolor skóry i co robisz. Cena jest jedna. Bierzesz – wchodzisz. Nie bierzesz – nie wchodzisz. Stać cię – super, nie stać cię – pożycz.

Kolejny przykład to Indonezja. Jeśli chcesz wejść do parku, w którym znajduje się wulkan Bromo, przygotuj się, ze zapłacisz kilkakrotnie więcej niż Indonezyjczyk. Dlaczego? Przecież Indonezyjczyk, który przyjedzie do Białowieży, żeby zobaczyć Żubra zapłaci tyle samo co ja.

Podobnych przykładów jest na świecie mnóstwo. Ale to nie wszystko. Jeśli jesteś tzw. „białasem”, czyli reprezentantem trochę bardziej rozwiniętych krajów, przygotuj się, że zapłacisz więcej za taksówkę, pamiątki, a nawet jedzenie. Generalnie za wszystko. W Indonezji jest mnóstwo ludzi, którzy zarabiają ok 300 zł miesięcznie. Przejażdżka taksówką może tam kosztować nawet kilkadziesiąt złotych. Taksówkarze muszą tam więc być jakimiś krezusami! Z resztą w Tajlandii spotkaliśmy jednego, co się chwalił, że miesięcznie wyciąga 8 tys. zł.

Nie rozumiem tego i nie akceptuję. Kilka razy o tym rozmawiałem z innymi obcokrajowcami. Część z nich tłumaczy ten stan rzeczy mówiąc, że to są biedni ludzie. My i tak mamy dużo pieniędzy, więc nic nam się nie stanie, a im możemy pomóc.

Jak można na równi stawiać pomoc i perfidną dyskryminację? Drogi turysto, jeśli chcesz pomóc, to czemu nie wrzucisz kilku monet żebrakowi an ulicy? Czemu nie zostawisz napiwku w budce z napojami? Dlaczego nie zrobisz przelewu jakiejś organizacji pożytku publicznego? Pewnie ci się nie chce. Lepiej jak jakiś taksówkarz cię oskubie, a ty przetłumaczysz to sobie, że przecież pomogłem jego rodzinie. Szczerze mówiąc, ten co zarabia 8 tysięcy, to mógłby mi coś sypnąć.

Podczas jednej z rozmów wdałem się w krótką dyskusję z osobą, która popierała ten stan rzeczy. Rzuciłem pomysł. OK, skoro dyskryminacja jest uzasadniona, to dyskryminujmy w pełni. Przecież są podróżnicy i turyści biedniejsi i bogatsi. Może cennik wejścia do jakiegoś parku powinien wyglądać następująco: obywatel kraju 10 zł, Polak 30 zł, Amerykanin 90 zł, Norweg 250 zł. I może w drugą stronę Boliwijczyk 8 zł, Somalijczykowi dopłacimy. Fajnie wygląda? I proszę nie tłumacz tego w ten sposób, że podróżują tylko bogaci ludzie. Nieprawda.

Poza tym i tak każdy przyjezdny automatycznie pomaga tubylcom. Dajemy zarobić ludziom, którzy sprzedają jedzenie przy ulicy, hotelom, knajpom, sklepom, państwu – wszystkim. Świetny powód, żeby dodatkowo dyskryminować.

Dopóki to wszystko się rozbija o kwoty rzędu 5 zł, to mnie to grzeje, ale do napisania tego tekstu skłoniła mnie ostatnia wizyta w Peru i jedna z głównych atrakcji turystycznych tego kraju – Machu Picchu. To dość droga atrakcja. Pomijam już nawet bilet wstępu, który jest oczywiście dla nas droższy. Chodzi o dotarcie do tego miejsca. Trasa zaczyna się w Cusco. Można wybrać opcję tańszą i jechać z trzema przesiadkami mini busami, które odjadą pod warunkiem, że się zapełnią, a następnie iść kilka kilometrów na piechotę wzdłuż torów kolejowych. Ostatnio pojawiają się jednak w Internecie słuchy, że ludzie idący „na dziko” są zawracani. Przecież nie ma z nich dolarów! Druga opcja, standardowa, to pociąg. Zacznę od tego, że za około 1,5 godziny jazdy z Ollantaytambo do Aguas Calientes (wioski pod Machu Picchu) Peruwiańczyk płaci ok. 10 zł. Mój bilet na ten sam pociąg kosztował ponad 150 zł. Piętnaście (jeden-pięć!) razy więcej. Sprawiedliwe?

Drogi Peruwiańczyku, chciałbym zobaczyć twoją minę, kiedy przylatujesz do Londynu i zamiast zapłacić standardowych 30 zł za przejazd metrem, musiałbyś zapłacić trzydziestokrotność, czyli jakieś 450 zł. Dokup sobie do tego w Polsce piwko za pięć dyszek. Dlaczego? Bo tak.