„Dos, dos”

„Dos, dos”

Nasz ostatni etap podróży dookoła świata – Ameryka Południowa jest napakowany autobusami, ponieważ niestety latanie tutaj nie należy do najtańszych. W Peru spędziliśmy w autobusie około 50 godzin, z czego ogółem byliśmy tam 9 dni. Nasz najdłuższy przejazd trwał 21 godzin. Inny długi – 10 godzin. Zarówno w jednym i drugim przypadku mieliśmy okazję doświadczyć jazdy w autobusie typu VIP, bo kupiliśmy bilety w promocyjnej cenie. Przewoźnik – Cruz del Sur naprawdę dobrze się spisał.

„Odprawa”

Bagaż zdawany jest jeszcze na dworcu. Tuż przed wejściem albo zaraz po wejściu osoba obsługująca kręci kamerą wszystkich pasażerów, oczywiście dla bezpieczeństwa.

Posiłki

Jeśli jedziesz dłużej niż 10 godzin, dostajesz dwa posiłki, jeśli mniej – jeden. Posiłek wybierasz przy zakupie biletu on line. Wyglądają podobnie do tych w samolocie. Są smaczne.

Siedzenia

Siedzenia są bardzo wygodne, typu „cama”, czyli łóżko. W pakiecie dostajesz również poduszkę i koc. Przed oczami masz monitor, gdzie możesz obejrzeć film, posłuchać muzyki czy nawet poserfować po sieci, jeśli taka akurat na trasie jest w zasięgu.

Obsługa

To, jak się okazało w naszym przypadku, najciekawszy punkt wyprawy autobusem. Obsługa w autobusach Cruz del Sur serwuje jedzenie i jest na twoje zawołanie, jeśli potrzebujesz pomocy. Można to śmiało porównać do „stewardessowania” w samolocie.

Za pierwszym razem obsługiwała nas albo bardzo doświadczona kobieta, albo bardzo ogarnięta. Drogi w Peru nie należą do najlepszych. Niekiedy są nawet szutrowe albo ich wcale nie ma. Wtedy trzęsie po bandzie. Nie przeszkodziło to jednak naszej hostessie roznieść posiłków i napojów bez żadnego wypadku, to jest wylanego napoju, rozwalonego kurczaka.

Za drugim razem, serwisem w autobusie zajmował się mężczyzna. Już na starcie wydał się zabawny, kiedy przygotowując z tyłu posiłki, mówił coś sam do siebie. Kiedy zaczęło się roznoszenie jedzenia, zastanawialiśmy się, czy na pewno je dostaniemy w całości. I stało się. Już przy pierwszym kroku, wszystkie pojemniki z żarciem upadły mu na ziemię. Na szczęście widzieliśmy to tylko my. Z napojami poszło mu dużo lepiej.

Po serwisie jedzeniowym zaczęło się bingo. Ale zanim nasz „steward” zaczął czytać liczby, dwukrotnie zrobił próbę mikrofonu, powtarzając „dos, dos”, czyli „dwa, dwa”. Potem zaczął czytać liczby w równie śmieszny sposób, np. „veinticinco, dos cinco, veinticinco”, czyli „dwadzieścia pięć, dwa pięć, dwadzieścia pięć”. Brzmiało to pociesznie.

Oczywiście, cały opis nie oddaje tego, co się działo w autobusie. Ale to była jedna z najśmieszniejszych przejażdżek autobusowych w moim życiu. Nieważne, czy to był pierwszy dzień w pracy naszego „stewarda”, czy po prostu miał zły dzień. Był bardzo sympatyczny, więc gdyby nawet wylał na mnie kolę, nie miałabym serca go ochrzaniać.

Ogólnie przewoźnika Cruz del Sur oceniam na 5 z plusem. Wygodnie, komfortowo i na czas.